Social Media Mania

Czy można mieć 23 lata i nie znać imion, nicków czy pseudonimów, osób zarabiających tysiące za pomocą mediów społecznościowych? Oczywiście. Może to zdumiewać sporą ilość rówieśników, wprawiać w zakłopotanie, wywoływać sprzeczne uczucia. We mnie samej z kolei będą mieszały się różne emocje.

Kiedy uświadamiam sobie, że średnio dziennie spędzam 31 minut na przeglądaniu Instagrama, mojego ulubionego SM, czuję zarówno dumę jak i poczucie beznadziejności. 31 minut zajmuje mi przeczytanie około 37 stron książki lub wykonanie jednego treningu. Z drugiej strony ogólna średnia osób w moim wieku jest o wiele wyższa i waha się gdzieś w okolicach 2h.

red and white love wall decor

Duma to mechanizm obronny, chęć poczucia się w jakiś sposób lepiej od osób, które spędzają na mediach społecznościowych większą ilość czasu. Beznadziejność bierze się z braku zrozumienia.

Dlaczego więc rodzi się we mnie też poczucie beznadziejności? Duma to mechanizm obronny, chęć poczucia się w jakiś sposób lepiej od osób, które spędzają na mediach społecznościowych większą ilość czasu. Beznadziejność bierze się z braku zrozumienia. Nie potrafię odnaleźć się w tłumie nazw użytkowników, nie rozumiem komunikatów, które docierają ze strony moich znajomych. Wraz z priorytetyzacją życia nie-sieciowego cierpi mój instynkt standy i chęć przynależności. Mimo, że nie narzekam na brak przyjaciół, czuję się wyobcowana.

Osobiście jestem fanką mediów społecznościowych i nie upatruję się w nich upadku człowieczeństwa. To potężne narzędzie, które warto wykorzystywać w zasadnych celach. Nie chcę i nie mogę poświęcać jednak swojego czasu na życie osób, których nie znam. Prawdopodobnie to poczucie, że inni taki czas potrafią znaleźć również odgrywa wielką rolę w ogólnym odczuwaniu mojej interntowej bezsilności.

To co opisuje można by podciągnąć pod wieloznaczne FOMO, które tworzą portale społecznościowe. Trudno mi jednak zakwalifikować to do jednego worka, ponieważ sama z siebie nie uważam, że coś mnie omija. Bardziej boję się, że tracę potrzebny do komunikowania się z generacją Z kod, który może okazać się niezbędny w kolejnych latach mojego prywatnego i zawodowego życia.

Skusiłabym się więc o nazwanie tego zjawiska międzymedialną luką komunikacyjną występującą w obrębie jednego pokolenia, luką, która wynika z innego stylu życia oraz innego gospodarowania czasu, mimo względnie podobnej sytacji materialnej czy statusowej.

Głupio przyznać się, że niska frekwencja na SM i niskie czynne uczestnictwo w nich napawa pewnego rodzaju poczuciem wyższości. Niestety dokładnie tak często się czuję. Lepsza wobec innej osoby, co jest absurdem i ogromnym błędem. Ciężko wytłumaczyć irytację, która towarzyszy mi, gdy ktoś wypowiada zdania „oj daj spokój, na pewno ją/go kojarzysz! Wszyscy ją znają”. Automatycznie otwiera się we mnie wtedy mechanizm obronny, kiedy jeszcze bez ujrzenia sławnego profilu zaprzeczam jego egzystancji w moim życiu. Chcę wyprzeć konieczność znajomości kogokolwiek, kogo nie poznałam w cztery oczy. Absurd nad absurdy w digitalnym świecie.

Nie chcę czuć się lepsza. Nie chcę też czuć się gorsza. Chciałabym zalepić kuminikacyjną lukę, ponieważ to na kumikacji zależy mi najbardziej. Nie da się jednak zrobić skrina i nie zapchać pamięci. Trzeba będzie nad tym popracować.

Photocredit: Karsten Winegeart

Co jest nie tak z tym krajem i dlaczego trudno to naprawić

Dużo się ostatnio zadziało. Wiele osób wylewa swoje wzburzone emocje na klawiaturę, zmuszając innych wzburzonych ludzi do czytania opinii innych i do wyrażania swoich wzburzonych emocji. Łatwo nie jest.

Zrobiono głupotę. Nie powiedziałabym, że jest to zaskakujące. Na palcach jednej ręki można by zliczyć mądre decyzje rządu (chciałoby się zaliczyć do tego piątkę dla zwierzaka, ale jednak rząd postanowił zamrozić tę akcje). Każdy zdrowo myślący człowiek widzi, że to wszystko zostało zrobione pod publiczkę, pięknie wyreżyserowane. Ludzie w partii rządzącej nie są przecież głupi, gdyby tacy byli nie wygrali by żadnych wyborów. Trzeba mieć pomysł i konsekwencję realizacji go, aby przypodobać sobie najsłabszą, lecz (niestety) najliczniejszą grupę społeczeństwa. Wyrok TK w tak kontrowersyjnej sprawie i w tak niepewnych czasach to gra pod publikę. Sposób (skuteczny) odciągnięcia uwagi od innych kwestii.

PiS od zawsze to robił. Swoją edukację wyższą zaczęłam (a raczej chciałam zacząć, bo ostatecznie zajęcia się nie odbyły) od strajku. Wtedy to już PiS zagroził nową porcją ograniczeń: utrudnieniem dostępu tabletek dzień po, czy badań prenatalnych. Nie zdziwiło mnie to wcale. Od początku byłam pewna, że coś tu śmierdzi i nie budziło to we mnie żadnego entuzjazmu. Tak jak myślałam, rząd dość szybko wycofał się ze swojego pomysłu, za to przepchną pod stołem całą masę innych ustaw, min. tych związanych z różnego typu wynagrodzeniem. Strajk i dyskusja wokół aborcji okazały się dobrą zasłoną dymną.

Na przestrzeni sprawowania rządów wyżej wymienionej partii ten ruch powtórzył się wielokrotnie. Powtarza się znowu. Tym razem jednak PiS chyba sam nie był świadomy, jak bardzo zagrał ludziom na nerwach. Być może wciąż to część strategii, ciągłe dolewanie oliwy do ognia. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że kolejna próba odwrócenia uwagi im nie wyszła.

Kobiety wyszły na ulicę, otrzymały wsparcie mężczyzn, organizacji krajowych i międzynarodowych. Rozpoczęły machinę, która idzie do przodu, idzie po zmiany.

Samo to, że zmiany zachciało tak wiele osób oceniam pozytywnie. Nie da się jednak zaprzeczyć, że to co właśnie się wydarzyło stuprocentowo zgadza się z polskim prawem. Rząd został wybrany w sposób demokratyczny, TK orzekł wyrok zgodnie z zapisami prawa i na nic zdadzą się teraz argumenty – okej, prawo jest takie, ale zawsze było na to przymykane oko, był kompromis. Od lat grzmiały głosy, że nasze prawo jest nieszczelne, że nie jest przygotowane na przejęcie władzy przez PiS, że nie istnieją ŻADNE mechanizmy, które są w stanie ich zatrzymać w momencie, gdy do władzy dojdą demokratycznie.

A tak się właśnie stało. Poprzedni rządzący zapomnieli, że nie są nieśmiertelni. Nie przyłożyli się do kolejnej kampanii, dali zbyt wiele argumentów przeciw sobie, nie uśmiechnęli się do najsłabszych. To wszystko wykorzystał PiS, wykorzystał dobrą sytuację gospodarczą, która była przewidywana już wcześniej. Wykorzystał ją, aby kupić głosy. Spełnił swoje obietnice. To co teraz wyprawia to nic innego a ich program wyborczy. To jakby sytuacja, gdy rodzic złościć się na dziecko, że bawi się zabawkami, które wybrało sobie, a nie tymi, które kupili mu rodzice.

Oczekiwanie dymisji rządu po mniej więcej roku od ich wyborów to jednak nie jest realny postulat. To zwyczajny zamach na demokrację. Bo Polska nie kończy się na Warszawie, Gdańsku czy Krakowie. Polska to kraj, w którym musisz wybrać, czy kupić nową patelnię czy ubranie na zimę. Na oba Cię nie stać. To kraj, w którym ludzie kradną artykuły pierwszej potrzeby, bo zwyczajnie dzięki temu mogą spokojniej czekać na koniec miesiąca. To kraj ludzi, którzy po wezwaniu prezesa idą bronić kościołów, bo tego ich nauczono. Tak zostali wychowani.

Nie zrozumcie mnie źle. Strajk popieram całym sercem, również wyczekuje zmian. Postulaty są jak najbardziej zasadne dla osób moralnie ukierunkowanych tak jak ja, ale są również postulatami ludzi uprzywilejowanych, tym, że mogą je głosić. Co rozumiem przez uprzywilejowanie? Że zwyczajnie mają one czas i możliwość myślenia o nich, o nierówności na tych polach. Niestety nie cała Polska ma taką możliwość.

To nie PiS zawinił w tym wszystkim. To demokracja. To system, który jest zwyczajnie w świecie niewydolny, gdy do władzy dochodzą nieodpowiedni ludzie. A dojść do niej mogą prosto, uderzając w najsłabszą część społeczeństwa, którą można kupić, którą można udobruchać, do której można się uśmiechnąć i wyciągnąć pomocną dłoń, bo nikt inny tego nie robi.

Demokracja zawiodła też w dobie kryzysu. Nie dała sobie rady. Rządy demokratyczne nie są w stanie zatrzymać ludzi w domu, narzucić im ograniczeń w imię „ich dobra”. Bo pojęcie dobro jest niestety względne.

To nie z PiSem w tej chwili powinni walczyć ludzie (chociaż jest to bardzo kusząca perspektywa, szczególnie, że reprezentuje on doskonale zepsucie władzy i społeczeństwa), ale z niewydolnym systemem.

Powinniśmy się jednak skupić na realności wszelkich pomysłów. Na obmyśleniu planu działania. Na rozwiązaniu, które zadowoli i słabszych, którzy dzięki temu rozwiązaniu umocnią się na tyle, by „słabsi” stali się grupą nieliczną.

Obalenie rządu w tym momencie nie sprawi, że problemy znikną. Co więcej, jaką alternatywę znajdziemy, gdy rząd zostanie obalony? Kto miałby stanąć na czele płonącego statku? Nie ma realnej opozycji, która byłaby w stanie pojednać wszystkich tych, którzy są teraz źli. Nie ma osób kompetentnych do przejęcia zadania budowania rządu. To smutne, ale i z drugiej strony budujące. Bo skoro to nie działa, to musi istnieć coś lepszego. I żywię pełną nadzieję, że do właśnie czegoś lepszego teraz dążymy.

Smutne podsumowanie lata

I serce mnie boli patrząc na te zmarnowane ciepło, którego nie przyjęłam. Oczy mi łzawią na myśl, że słońce świeciło tak mocno  a ja byłam zamknięta za szkłem, przed monitorem tylko po to by zarobić na cokolwiek. Ale po co mi pieniądze, gdy tego pięknego słońca już nie będzie? Przez rok cały teraz będę żałować i czekać do następnego lata, które pewnie znowu przepracuję i znowu będę płakać do tego ciepła, którego już nie poczuję.

Dorosłość sucks.

 

Zuzia

Idąc pod prąd – czyli dwa „inne” filmy na majówkę

Nie da się zliczyć absurdów i nielogiczności na tym świecie. Gdyby się dłużej zastanowić jest ich więcej niż tych spraw, które działają w sposób normalny, naturalny. Kto jest odpowiedzialny za taki stan rzeczy? Można zaryzykować stwierdzenie, że winny jest system – kapitalistyczny, socjalistyczny, komunistyczny, nacjonalistyczny – nie chodzi o nazwę, chodzi o sam fakt istnienia systemu.

Czy da się przed systemem uciec? Działać przeciwko niemu lub po prostu działać równolegle po swojemu?

Temat ten jest często podejmowany przez pisarzy, artystów, muzyków (tak przecież powstał Punk). Chciałabym jednak zwrócić waszą uwagę na dwa filmy z ostatnich lat, które przedstawiają próbę ucieczki od systemu.

Pierwszym z nich jest film „Szklany Zamek” (2017)

Film w reżyserii Dustina Daniela Crettona opowiada historię opartą na faktach – dzieje rodziny żyjącej „na walizkach”, której głową rodziny jest alkoholik starający się uciec przed przeszłością i iść pod prąd. Wraz z żoną, artystką i czwórką dzieci mieszkają w samochodzie i prawie nigdzie nie zostają na dłużej niż kilka miesięcy. Historia pokazana jest oczami drugiej co do wieku córki z perspektywny dorosłej już kobiety.

Film zmusza do refleksji nie tylko nad współczesnym sposobem życia, ale również nad definicją miłości, rodziny i szczęścia.

Kolejnym filmem jest Capitan Fantastic (2016)

Samotny ojciec próbuje wychować dzieci z dala od współczesnego, zepsutego świata. Zamiast posyłać dzieci do szkoły uczy ich samodzielnie – za pomocą książek oraz obcowania z naturą. Zmuszony przez okoliczności losu wraz z dziecmi wraca do realnego otoczenia.

Również w tym filmie mamy do czynienia z próbą polemiki z obecnym systemem. Na ile jest on przydatny, co wpaja nam w umysły , co jest dla współczesnych ludzi wartością nadrzędną.

Świetnie odegrany i niesamowicie poruszający film.

Korzystając z chwili wolnego, jaką jest majówka, polecam zapoznanie się chociaż z jednym z zaproponowanych obrazów. Są fajnym punktem wyjścia do dyskusji i do lepszego poznania osób nam bliskich, zobaczeniu problemu (lub jego braku) z punktu widzenia innej osoby.

Pozdrawiam,

Zuzanna K.K.

Biedne życie

Biorę te oto stronę na świadka, że pisać czasem chcę, ale wcale mi nie idzie. Różne rzeczy by chciał człowiek sobie napisać: listę z zakupami, pracę zaliczeniową, przemowę za Oscara, książkę, testament. Ale zawsze czegoś braknie. Czasem pamięci, czasem weny, czasem osiągnięć, czasem talentu pisarskiego a czasem zbliżającej się daty śmierci co by dodała lekko skrzydeł. I tak człowiek w kropce z czystą stroną siedzi. Ona patrzy niemiłym wzrokiem bo goła jest a gdy tak nad nią ślęczysz to w zakłopotanie wprawiasz. Biedna ona, biedny ty, biedne życie gdy nie idzie.

Pozdrawiam,

Zuzia

Opowieści mało romantyczne

Trudno było opisać ją w jakikolwiek sposób. Najbezpieczniej było powiedzieć, że tworzą ją okoliczności. Bez nich jej osobowość nie istniała. Nie można jednak uznać, że zakładała maski odpowiadające każdej sytuacji, nie, o tym nie było mowy. Chodziło bardziej o jej unikatowy sposób postępowania w danej chwili, w danej sytuacji. Potrafiła się odnaleźć w każdej, ale w każdej na inny sposób. Można było sobie bez problemu wyobrazić ją w pociągu transsyberyjskim w wagonie pełnym obcokrajowców,  w środku zainteresowania lub na widowni wiekowej opery, niewzruszoną na piękno przedstawianej sztuki; można ją było sobie wyobrazić w gniewie, który pochłaniał ją dosyć często lub w skrajnej emfazie spowodowanej nic nie znaczącym dla innych faktem. Jednak jaka była gdy nic nią akurat nie wstrząsało było zagadką dla niejednego człowieka, nikt jednak nie był odważny na tyle, by podjąć się zadania odszyfrowania jej niejasnej okolicznowości.

by Zuzanna Kinga Kwiatkowska

all right reserved, do not copy without a permission

 

Czego nie lubię w języku angielskim?

Okej, język angielski jaki jest każdy widzi. Widzi dosłownie wszędzie. W internecie, gazecie, na ulicy, na tapecie, a nawet i często na skarpecie (nawet tam są piękne, motywujące sentencje, najczęściej własnie, w języku angielskim).

Sama angielski trochę poznałam. Polubiłam, czasem nawet aż czuję do niego coś więcej (ale i tak to język włoski jest moją pasją, spokojnie). Mimo wszystko jest w nim kilka rzeczy, których wręcz NIENAWIDZĘ. I pragę się z wami nimi podzielić

  1. Zapis wyrazów 

To, że inaczej się mówi i inaczej się pisze wielkim utrudnieniem nie jest. Wiele języków tak ma, w języku polskim występują zbitki liter (nasze słynne szeleszczące ‚sz’ i ‚rz’ i inne dwuznaki), które czytamy w specyficzny sposób. Istnieją jednak zasady… Wiele języków romańskich też ma inny zapis i wymowe, jednak tam też istnieją zasady (tak, tak, nawet owe istnieją we francuskim) a w języku angielskim niestety ich brak. Niektórzy silą się na wyodrębinienie „dominujących” zasad, jednak reguły mają się za nic gdy wyjątków jest więcej niż przykładów je potwierdzających. Wiem, że wynika to ze specyfiki języka angielskiego – ewoluwał on na przestrzeni wieków na tyle, że tylko garstka nativów nie ma problemów ze zrozumieniem sensu zapisów w języku staroangielskim. Obecny język angielski jest mieszanką staroangielszczyzny, łaciny, języka niemieckiego, francuskiego, greki a nawet rosyjskiego (istnieją też słowa, które zostały zapożyczone z języka polskiego!). To wszystko sprawiło, że zapisy, które są zawsze bardziej konserwatywne, pozostawały niezmienione, za to język mówiony zmieniał się, zanikały dźwięki, słowa były modyfikowane i tak wymowa jakiegoś nie pokrywała się w ogóle z jego kopią pisaną. Jestem słuchowcem, dlatego ta rozbieżność bardzo źle wpływa na moją pisownie w języku angielskim.

Nie można również zapominać, że często wyrazy mają nie jedną, lecz dwie LUB trzy różne formy zapisu. Najczęściej róźnią się zapisy między wersją brytyjską a amerykańską. Sama używam częściej form amerykańskich bo każdy kto mnie zna, wie jaki mam stosunek do języka. Największym mankamentem jednak jest, że w szkołach polskich pojawiają się słowa zarówno w zapisie brytyjskim jak i amerykańskim, przez co często je mieszamy nie będąc nawet tego świadomym…

Dla tych co nie wierzą, że w języku angielskim nie ma żadnych zasad polecam video (w rozwinięciu pod filmem znajdziecie tekst wierszyka)

2. Wysławianie brytyjskiej wersji języka angielskiego

Okej, wiem, że jestem w mniejszości, zdążyłam to zauważyć. W naszym kraju najważniejszą wersją języka angielskiego jest ten z wysp. Może spowodowane jest to tym, że mnóstwo naszych rodaków emigruje, może tym, że na każdej nawet wiosce, na każdym PWSZ-cie dostępna jest filologia angielska, gdzie uczy się wspaniałego Royal English, nie wiem. Wiem za to, że nawet w USA  brytyjski jest uznawany za ten ze sfer wyższych, JEDNAKŻE, to Stany Zjednoczone są krajem przodującym w dzisiejszym rozwoju, będący przykładem dla wszystkich innych. Ameryka to symbol postępu, wolności (no i przemysłu zbrojeniowego, ciii). To językiem amerykańskim posługuje się wiekszość ludzi mówiących po angielsku. Wielka Brytania wymiera, wymiera też brytyjska wymowa.  Zwolennicy brytyjskiego w rozmowach ze mną zaznaczają, że przecież to on jest kolebką całego języka angielskiego. Trudno się z tym nie zgodzić, w końcu to pielgrzymi na swym statku przytargali go do Ameryki, ale tam angielski został odcięty od świata, niezależny. Brytyjczycy na wyspach narażeni byli na ciągły kontakt z innymi kulturami, sami podbili przecież pół świata, przez co język ten ewoluwał i ewoluwał (co już jest w pkt 1.) zatracając wiele swoich cech, które niemniej ostały się w… języku amerykańskim. To GA nie RP jest bardziej podobny do języka Williama Shakespeare’a. Wytrącenie się ‚r’ oraz utworzenie się dyftongów środkujących to wynik zmian w języku. Ameryka będąca w pewnym sensie ‚odcięta’ od reszty świata zachowała to w swym języku i to amerykański, nie brytyjski jest bardziej podobny do owej ‚kolebki’ o której wspominają zwolennicy wyspiarstwa. Kolejnym arguentem dla mnie ważnym jest to, że amerykański jest zwyczajnie prostszy, bardziej logiczny dla nas Polaków. Ich spelling jest uproszczony a czasy bardziej odpowiadają naszemu polskiemu pojmowaniu następstw i uprzedności.

 

3. Articles & kwestia nauki gramatyki 

Kolejna rzecz, która mnie denerwuje w angielskim to rzeczy, których w języku polskim po prostu nie ma, czyli np. ‚articles’. Rodzajni to nic dziwnego dla języków romańskich i germańskich, jednak dla mnie nadal pozostaje to wielką zagadką. Okej, są zasady, ale nigdy nie potrafię ich zapamiętać. Ogólnie gramatyka angielska nie należy do najtrudniejszych, osobiście uważam, że większą trudność może sprawdzić włoska gramatyka niż angielska, jednak polski system edukacji języka obcego sprawia, że często nigdy dobrze nie opanujemy angielskiej gramatyki. Czemu? Bo zaczynamy się uczyć regułek, zasad gdy jeszcze nie jesteśmy w stanie ich zrozumieć. Człowiek nabywa umiejętność rozumienia gramatyki dopiero około 12roku życia, my już jednak w podstawówce jestesmy uczeni czasowników nieregularnych, użycia czasów, zasad „articles”. Owa wiedza jest potem powtarzana, jednak na zasadzie ‚to już było, więc tylko przypomnimy co nieco” i leci się dalej. Dla mnie to zgubne i straszne i powinno to się zmienić. Jednak programów nie piszą dydaktycy, tylko specjaliści z danych dziedzin. Ciekawe kiedy w końcu ktoś się zorientuje, że to totalnie nie działa. Polska szczyci się, że tu wszyscy mówią po angielsku (przynajmniej ja spotkałam się z tym zdaniem wśród wielu dumnych z tego równieśników) ale angielski ten nie ma ładu i składu. Dogadać można się znając podstawy, bez znajomości gramatyki, ale czy nie lepiej zrobić coś dobrze, tak żeby każdy nauczył się raz a na całe życie?

4. Nikt nie docenia tego, że znasz angielski

O tak, to bardzo wkurzająca rzecz w języku angielskim – to, że nikt nie docenia tego, że dobrze go znasz. W obecnym świecie, jak na samym początku wspomniałam, angielski wymagany jest wszędzie. Gdy ubiegasz sie o pracę bez angielskiego ani rusz. Super. Co mnie jednak denerwuje to to, że nikt już nie traktuje go jako języka obcego, uważa się go za must have. Czasem, gdy ktoś pyta mnie iloma językami obcymi się posługuję mam ochotę odpowiedzieć, zgodnie z prawdą, ‚dwoma’, zaliczając do tego angielski, niestety często odpowiadam, że z obcych to znam włoski, bo angielski już językiem obcym nie jest.  Ale czemu mnie to denerwuje? W sumie to dobrze, że tak jest, bo wymagania są co do społeczeństwa większe. A mnie to wpienia bo nikt nie rozróżnia czy ktoś angielski zna dobrze czy tak sobie. Przez to braknie mi czasem motywacji do poszerzania mojej wiedzy bo nie widzę efektów. Bo widze, że osoby które posługują się nim fatalnie stają się nauczycielami tego języka. Serce mi krwawi, rozum odmawia przyjęcia większej dawki angielszczyzny a ja sama zastygam nie rozwijając się.

pozdrawiam,

smutna lingwistka